Często martwię się, jak uciekający czas spłyca chwile, nad którymi nie zdążymy się rozmyślić wystarczająco głęboko. Gnamy szybciej, niż byśmy chcieli i czas wciąż okrutny, nie daje nam od swego biegu odpocząć. Pośpiech tak spłyca nasze tęsknoty serca, zawęża horyzont duszy, zacieśnia szeroko rozpostarte skrzydła naszego bycia. Wtedy właśnie tęsknię do nieba, w którym marzę by starczyło mi czasu na to, co podziwiam i kocham… i na wiele innych mniej ważnych cudowności 😉
Nie można jednak w tym biegu ominąć człowieka. Każdy bowiem jest jak studnia. Trzeba się więc zatrzymać i głęboko zajrzeć wgłąb. Patrzeć intensywnie póki w głębi toni odbije się albo czasem chmura, albo słońce… ale zawsze odrobina nieba. Do nieba tego warto czekać, dobić się i tęsknić.
Na brzegu tej studni czasem trzeba zawołać cicho wierszem, a czasem głośno i dobitnie wykrzyczeć bolesną prawdę. Wrzucam tam niekiedy kamyk mały by usłyszeć ten odgłos wpadania w niezmierzoną toń. Lubię ten odgłos ‚plum!’ 😉
Każda studnia kryje swoją tajemnicę. Jedne tajemnice pachną dawno przekwitłymi różami, wiatrem polnym i nieskończonością marzeń. Są też studnie zapuszczone, zgniłe i zapomniane. Są studnie, od których oderwać się trudno i zostajemy przy nich na dłużej… zapuszczając wgłąb pędy dzikiego wina.
A jaką my jesteśmy studnią? Co z nas czasem ‚wyłazi’? Czy jaszczurka, kwitnące pędy czy…?

Niespodzianki są bardzo niezależne, samodzielne i nie pytają o zdanie. Potrafią odwrócić życie do góry nogami. Bez nich codzienność mogłaby czasami przynudzać. One jednak nie pozwalają przespać, zaspać czy nie zauważyć. Niespodzianki są jak Mała Mi z Muminków. Dopną swego! I to właśnie ich niepowtarzalny urok.
Te sprzeczności romansują ze sobą we wspólnym tańcu, zwanym życiem. Obie powodują ból paradoksu… zwany bólem egzystencjalnym. Czy można uciec od neurotyzmu na cmentarzu? Nie wiem. Takiemu melancholikowi, jak ja na pewno trudniej. Wtedy powtarzam sobie, że mój lęk jest najbardziej znanym uczuciem ludzkości. Mijam nieznane mi twarze i wiem, że w zakamarkach ich serc te same pytania… Te same łzy i ten sam ból.
Kiedy polewam się kubeczkiem ciepłej wody i marznę między jednym chlustem a drugim, aby jakoś nie kląć w myślach, staram się rozmyślać na temat życiowego doceniania z pozoru prostych rzeczy/spraw/zjawisk naszej codzienności. Przypominam sobie również moje różne przygody, kiedy to na wyjeździe na Białorusi przez 4 tygodnie się myłam podobnie, tylko że w zimnej wodzie. Najgorsza jednak nie była zimna woda w wiadrze, lecz towarzystwo innych dziewczyn, przy których trzeba było się rozebrać i umyć. Nie drzemie we mnie nawet krzta ekshibicjonizmu, więc zniosłam to z bólem. Rok wcześniej na Ukrainie nie było weselej, szczególnie, że odwiedzałam tam z grupą misyjną małe biedne wioseczki. W końcu podczas niejednych wakacji spędzonych u Babci na wsi, kiedy nie miała jeszcze łazienki, myliśmy się podobnie. Pamiętam, że razem z moim rodzeństwem nie widzieliśmy w tym nic przykrego, czy utrudniającego życie. Zabaw przy misce z wodą za to nie było końca…
Niedawno byłam na wyjeździe służbowym. Namęczyłam się przed samym wyjazdem niesłychanie (przygotowania+lista spraw na zapas) więc byłam półprzytomna wyjeżdżając. Marzyłam jedynie o odespaniu nieprzespanych nocy. Skorzystałam więc przy pierwszej okazji. To jak jeść przepyszny deser po miesiącach abstynencji. W domu nie do pomyślenia, bo tyle jest rzeczy do zrobienia, a mała Zoś na razie nie przejawia, że po rodzicach odziedziczyła zamiłowanie do miękkiej poduszki…eh…
Uwielbiam zapach zmielonej kawy. Mogłabym się nim „narkotyzować” 😉 Smakuje mi nie tylko kawa, jako napój, lecz również lubię słodycze o smaku kawy. Czekolada kawowa, to mój faworyt.
Sugestywnie sięgnęłam po kocyk i przykryłam swoje kolana. Zrobiłam ciepłą korzenną herbatę, by jej chłodny nastrój nieco ocieplić. Może wsparło by mnie lato, tylko nie wiem, gdzie się schowało. Całkiem się nie przejmuje, nawet zadowolone, że wcześniej po pracy może wrócić do domu. Pewnie pobiegło na targ kupić tegoroczne jabłka…