Tag Archives: miejsca

Zdążyć…

Zdążyć przed barbarzyńcami

Wcale nie jest łatwo. Czasu nie jest za wiele, ciągle brakuje, jak powietrza po gonitwie w nieznane. Czas nie jest tutaj żadnym sprzymierzeńcem. Co najwyżej oszukanym…

Budowałam po barbarzyńcach. Zostawiają zgliszcza, zapach spalenizny, zapach palonego białka – gorzki, okrutny, bolesny… Niewiele co można z gliszczy wygrzebać, złożyć na nowo. Tak często trzeba po prostu zamieść popiół. Czarne i gęste opary wbiają się boleśnie w śluzówkę, ale i w serce, które krwawi. W zgliszczach małe kawałki doskonałości, która mogła przeciez trwać, która mogła przecież jeszcze kwitnąć. Trzeba już tylko zamieść. Pogrzeb. Łzy płyną same… na nic się tu zdadzą, co najwyżej obmyją twarz.Choć tyle.

Budować na nowo. Zapach całkiem inny przygotować w garze pełnym marzeń, potu pracy, łez frustracji i deficytów. Pachnie teraz drewnem, żywicą, wapnem. Drzazgi wbijają się w dłonie, zaznaczając dni jak w kalendarzu. Te nowe jest jak budząca się ziemia po zimie – przynosi nadzieję na nowe życie, choć nie bez bólu narodzin. Kiełkuje powoli i boleśnie.

Kanodzieja Salomon przestrzega, że to marność, bo nie wiemy, kto po nas przyjdzie… Miało być coraz lepiej, ale czy to nie mrzonki optymistów? Czy po nas znów nie przyjdą barbarzyńcy? Przyjdą ustanowić jedynie słuszny porządek zniszczenia, zrównają z ziemią to co boli ich karłowate, niedorozwinięte sumienia.

Więc chwilo trwaj. Zanim nastąpi destrukcja, niech choć jeszcze raz zakwitną w przestrzeni codzienności kwiaty dobra i piękna. Nasycę się nimi po wieki.

w domu

W chaosie różnych trudności i niekorzyści dobrze mieć „dom”, który ukoi, przyniesie upragnione odprężenie, akceptację, nowe siły i nadzieję.

Tylko gdzie on jest? Jaki ma być?

Mój jest całkowicie ukryty i niedostępny, a jakże paradoksalnie ciepły, spokojny, pełen światła i nadziei.

Utkałam go w samotności, chociaż nie byłam sama. Tkałam go latami razem ze Stwórcą, z którym spotykałam się w moim byciu – czasoprzestrzeni pomiędzy ciałem z sercem i wątrobą, zmysłami, duszą, psychiką, krainą intelektu i marzeń. Jest tam gęsty las, pełen życia i radości, jest ciepłe słońce, jest Źródło.

Nawet jak długo tam nie zaglądam, wciąż radość i słońce trwają niezmienne świeże. Witana tam jestem uściskiem ramion i ciepłym uśmiechem. Azyl akceptacji. Tam bez pośpiechu popijam kawę, tam bez troski patrzę w dal, ogrzewam promieniami, nasycam się, odzyskuję życie. Źródło wypełnia mnie, nawadnia, przepełnia… wtedy zaczynam kwitnąć.

Odpoczynek owocuje i przeradza się w
kreatywność,
siłę,
działanie,
tworząc piękno,
życie rodzi życie…

Kiedy brakuje sił by dalej biec, muszę choć na chwilę odpocząć  w moim „domu”.

Kiedy marzę o życiu wiecznym, o niebie, to właśnie mój „dom” jest tym wzorcem mojego spełnienia. Moja, utkana z własnych pragnień, nadzieja.

Nadzieja, w której zasiadam, jak w ciepłym domu: spokojna, promienna, szczęśliwa…

mróz ochładza sentymentalizm

Pojechałam na sentymentalny dwudniowy odpoczynek do rodzinnego miasta. Zbierałam się od późnego lata. Wyszłopaweltadejko.com początkiem zimy. Już po kilkunastu minutach spaceru w stronę przystanku autobusowego pogratulowałam sobie trafności terminu. Mróz szczypał za policzki, szłam przygarbiona z nasuniętym na nos kapturem kurtki. Mimo ciepłego otulenia odpowiednio ciepłym ubraniem, dygotałam. Widziałam spore zmiany otoczenia, jednak marzenie, by uciec od chłodu, zabijało wszelkie doznania wzrokowo-sentymentalne. Czułam jednak te same radosne podniecenie, jakiego doznawałam po kilkumiesięcznej nieobecności w rodzinnym domu. Po przyjeździe w odwiedziny zawsze odbywałam rytuał obchodzenia domu i poszukiwania zmian, jakie zaszły podczas mojej nieobecności. Pytałam o każdy nowy mebel, każdy nowy dzbanek, zmiany remontowe, czy nowy krzak w ogrodzie. Bardzo lubiłam ów rytuał i był zawsze moją wielką radością. Tak samo teraz szłam znanymi sobie ulicami, zaglądałam w zaułki, widziałam od lat niezmienione witryny sklepów obok całkiem nowych inwestycji, odnowionych elewacji. Zniknęły gdzieś drzewa, pojawiły się rzeźby, nowe budynki. Mnie nie było tutaj tylko kilkanaście lat. A już czas zatarł to, co przeminęło, wyrosły nowe przestrzenie, które teraz budują czyjś świat. Jakie wrażenie mają ci, którzy odwiedzają miejsca 50 lat później? Zawsze gdzieś odnaleźć można choćby mały szczegół, który tkwi niezmiennie od lat. Budząc swoją niezmiennością wspomnienia przeszłych lat, dotykając sentymentem emocji.

Wypiłam gorącą czekoladę w księgarnio-kawiarni „Akcent” przy ratuszu. Nowe, zmienione (na lepsze) wnętrze, jednak ci sami, znani mi z twarzy, sprzedawcy (zazwyczaj bywa odwrotnie!). Książek znacznie ubyło na rzecz stolików i lady kawiarnianej. Niemniej jednak znalazłam książkę, którą od razu kupiłam. Nowość, akurat w temacie moich naukowych poszukiwań! No proszę! 🙂 Delektowałam się chwilą, miejscem, książką i czekoladą. Mimo betonowego widoku rynku za oknem (to ta zmiana na gorsze). Łagodziły ten widok zapachy, atmosfera, lampiony przytulnego wnętrza.

Mimo iż nie chciałam nikogo znajomego spotkać podczas moich wędrówek ulicami (z natury jestem introwertykiem i lubię swoje miejsca/emocje/refleksje przeżywać w samotności) to jednak zaplanowałam czas z kochaną siostrą i ulubioną bratową.  Przeżyłam te spotkanie bardzo życzliwie.  W końcu to moje rodzinne miasto, rodzinie czas się więc też należy! 😉

Mam nadzieję wrócić, kiedy będzie cieplej! 🙂

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

foto: Bialystok – Place to Live / Magia Podlasia / paweltadejko.com (c) 2012

twarze miejsc

Przez ostatnie lata często się przeprowadzaliśmy… Wrocław-Gdańsk-Wejherowo-Warszawa-Olsztynek-Ełk… Trudno opuszczać oswojone widoki, znane twarze, nawyki, rytuały codzienności splecione z otoczeniem.

Miło jest wydeptywać nowe ścieżki, choć nie jest to sielanka. Uwiera owa nowość, jak nagle chcesz znaleźć sklep z guzikami (dopiero przed samą wyprowadzą z Wwy znalazłam) lub piekarnię (jeszcze w Ełku nie widziałam), sklep z herbatami (w Olsztynie odkryłam, nie zdążyłam wpaść), lub dobrą wędlinę (na Pomorzu nie doświadczyłam).

Ciekawie jest poznawać regionalizmy (jo, jo! na Pomorzu/śledzikowanie w Ełku – choć to już przecież Mazury ;)/warszawskie łikendy z pustymi chodnikami/Warszawiaków w Sopocie na Święta/olsztyneckie jagodzianki) i są one ubogaceniem naszej przygody życia. Dzieci jeszcze małe, elastycznie dostosowują się do zmieniającego otoczenia, czasem tak zmiennego, jak pory roku za oknem ich pokoiku 😉

Jeździmy i remonty „jeżdżą” razem z  nami. Jak po ostatniej przeprowadzce pani w pobliskim sklepie spytała, czy podoba mi się Ełk. Odpowiedziałam, że widziałam dopiero Castoramę – całkiem przestrzenna.

Każde miejsce znaczy jednak wiele więcej niż mury, lasy, drzewa, sklep za rogiem… Każde miejsce zostawia w sercu przede wszystkim wspomnienie tych, z którymi i wokół których żyliśmy. Wspólna codzienność, nawet ta trywialna, z perspektywy odejścia, nabiera wymiaru sentymentalnego. Uśmiecham się do wspomnień, miłych, wesołych, zaskakujących i cennych, jak ludzie, których ścieżki przemknęły przez moją krętą ścieżynkę. Oni są tymi korzeniami, które we mnie w każdym miejscu wrastały…

Gdy słyszę/ wymawiam/ czytam nazwę któregoś z miast, w jakich mieszkaliśmy – w oczach moich wspomnień widzę twarze, Wasze twarze, do których najbardziej tęsknię…

czy Warszawa da się lubić?

Wczoraj poszłam z Zosią na spacer. Wybrałam się nieco w nieznane okolice Placu Trzech Krzyży. Tym samym odkryłam, że nawet w stolicy są ładne, urocze uliczki. Co ważniejsze – mieszkamy bardzo blisko nich! 😉

Ale odkrycie! 😉

Po zaskakujących rewelacjach sklepów spożywczych na ul.Marszałkowskiej rodem z PRL-u, w których obok szamponu „Familijny” na półkach leży gwóźdź i sałata lodowa, bardziej współczesne i bardziej wyrafinowane zaułki są przyjemnym zaskoczeniem.

Nie bez znaczenia pewnie był fakt, że wczoraj świeciło piękne słońce i w końcu mogłam się cieszyć złotą polską jesienią, do której tak tęskniłam po wielu dniach chłodu i deszczu.

Tak więc miły akcent poznawczy geograficzno-architektoniczny zaliczony! 😉 Tym bardziej ważkie doświadczenie, że należę do grona tych, co stolicy nie lubią. Może ten czas, w którym mam tu mieszkać nieco to zmieni? Oby! Bądźmy optymistami! 😉

smakować zmiany

Uważnie ostatnio oglądam znajome kąty, które mnie obecnie otaczają. Staram się napatrzeć na nie, tak, aby zapadły mi w pamięć. Odezwą się pewnie nie raz, kiedy w głowie pojawi się myśl „Wejherowo”. „Oblepiam” więc oczami zwykłe bloki, zielone trawniki, alejkę drzew przy głównej ulicy czy swoich sąsiadów. Przyglądam się ścianom, kafelkom i podłodze w mieszkaniu. Wyglądam przez okno na mój „terapeutyczny” widok, oglądając drzewa, las, w oddali ogródki działkowe i wzgórza morenowe.

Jeszcze tylko kilka dni tu mieszkamy.

Niby nie przywiązuję się do miejsc, ale od kilku dni łapie mnie sentyment. Mieszkaliśmy w Wejherowie 3 lata, a na Pomorzu 4. To były miłe lata i mam garść wesołych wspomnień. Może dlatego troszkę mi serce drga, kiedy się żegnam z tym miejscem?

Inna sprawa, że wyjeżdżamy do stolicy, w której ani ja, ani mój Darek, nie chcieliśmy nigdy mieszkać. Nic nam się tam nie podoba. Może dlatego też nieco żal Wejherowa?

Pakowanie się w kartony to swoisty rytuał, który pozwala oswoić się z myślą zmiany. Tak oto żegnamy nasze wspomnienia pod nominałem: Wejherowo. Rozpakowując kartoniki będziemy otwierali nowy etap: stolica.

Najważniejsze, aby do miłych wspomnień uśmiechać się bez żalu, bo zmiana nie oznacza końca dobrych historii. To po prostu kolejny rozdział naszego wesołego życia. 😉