Tag Archives: słowa

Nie zażywać trucizny

Niedawno wysłuchałam przykrej historii, można rzec – z piekła rodem. Te piekło sami sobie nawzajem, jako ludzie, budujemy. Piekło owo można nazwać: relacje przemocowe. Ktoś jest agresorem, ktoś ofiarą. I tak w kółko toczy się dramat, aż ktoś znajdzie się w szpitalu, w grobie, bądź w depresji lub też nie wytrzyma i odejdzie.

Trudno zobaczyć będąc w tej relacji, że jest coś nie tak. Tak trudno nam bowiem uwierzyć własnemu bólowi, własnej krzywdzie, własnej nieodporności na ból i poniżenie.

Po tej przykrej rozmowie miałam dziwne uczucia, dziwnie zareagowało moje ciało: bolała mnie głowa, zrywało mnie na wymioty, prawie omdlewałam. Myślałam, że to jakiś wirus. Położyłam się do łóżka. Rano jednak już wiedziałam, że to nie wirus. Sny przyszły mi z pomocą. To moje ciało pamiętało, jak wiele wycierpiałam w takich właśnie relacjach. Byłam nawet we wspólnocie, która opierała się na silnej przemocy psychicznej. Po 20 latach trudno mi uwierzyć, że sama przeżyłam tak wiele upokorzeń i bólu. Dzisiaj to tylko cień przeszłości, który wraca z opowieściami innych.

Jedynym lekarstwem jaki znam jest: nie zażywaj trucizny!

W relacjach przemocowych często ofiara staje się agresorem, a agresor bywa też ofiarą. Ktoś z zewnątrz może jednak przerwać tą patologię, może być wybawicielem. Oby tych wybawicieli było jak najwięcej. Widzę na co dzień jak wiele przemocy otacza nas w relacjach społecznych w Polsce: w mediach, w polityce i przestrzeni społecznej różnej maści.

Ot nasz mesjanizm – przemoc psychiczna na każdym kroku. Polak Polakowi wilkiem. Przykre.

Nie zażywajmy więcej tej trucizny!

Odporność medialna

Miałam problemy ze wzrokiem od szkoły średniej. Astygmatyzm. Lekarze polecili ograniczyć oglądanie telewizji. Kino zażywać rozważnie i wszelkiego rodzaju obraz „ruchomy” miałam dawkować z przemyśleniem, wiedząc, że mi szkodzi.

Już po pewnym czasie zauważyłam, że skutkiem mojej „nowej diety” jest nowy dystans wobec wielu „gorących” tematów politycznych i obyczajowych. Zwyczajnie omijał mnie emocjonalny dyskurs dostępny wszystkim na bieżąco uczestniczącym, lub ogladającym systematycznie.

Po upowszechnieniu internetu moja „dieta” była już moim nawykiem. W wielu zażartych dyskusjach nie uczestniczę, przestały mnie też zwyczajnie obchodzić. Wrażliwe struny mojej psychiki nie były już tak szarpane. Nabyłam odporności.

Do dziś spoglądam z dozą uprzedzenia na wszelkiego rodzaju spory, gdzie słów używa się jak brzytwy czy ładunków wybuchowych. Jeżeli jeszcze dodatkowo „pomaga” się sobie cytatami z Pisma Świętego, pojawia się u mnie specyficzna alergia. Nie sądzę, że Biblia ma służyć przemocy słownej i powstała, aby psychicznie manipulować kimkolwiek.

Wiele społecznych debat przypomina dzieci w paskownicy, obrzucające się błotem. Nikt nie chce nikogo do niczego przekonać, po prostu CHCĄ WYGRAĆ swoją rację. Tutaj więcej jest przemocy niż dialogu, tak więc nie dochodzi do wymiany pogądów, tylko toczy się wojna. Wygra któryś z agresorów, ale – moim zdaniem – przegrają wszyscy.