wakacje w krainie normalności

Jest taki świat, w którym nie muszę nic i nikomu tłumaczyć. Wszystkie moje dziwactwa są zasadą i urokiem normalności. Każdy szczegół ma 1swoje właściwe miejsce, a każdy drobiazg lewituje w układance, której jestem autorką. Słyszę własne myśli w harmonii moich dylematów między uderzeniami serca i oddechem. Patrzę na codzienność przez okulary sarkazmu i zielone szkiełka radości. Sama się uśmiecham do własnych myśli i do kota, który nie zadaje żadnych pytań. Słyszę żartobliwe podszepty Stwórcy, i zaczepki natury.

Wakacje na nieodległych przestworzach samotności, która jest jak wielkie, wygodne, miękkie łóżko.

Zawias na dłużej…

Odpoczynek idealny 😉

wrocławskie kształty wewnątrz mnie

Kolejna sentymentalna podróż. Tym razem do miasta spotkań – do Wro. Czyli do Wrocławia. Trzynaście lat temu wylądowałam tutaj po zmianie kierunków studiów. Zaczęłam życie na własny rachunek i własne ryzyko. Studia teologiczne to spore ryzyko…

Piękny czas budowania własnej odrębnej tożsamości, możliwość karmienia introwertyzmu (rodzina daleko) i nowych relacji (bujne życie studenckie). Wrocław jest przyjaznym miejscem dla młodych. Jest też bardzo urokliwy, urbanistycznie racjonalny i przemyślany, estetyczny i bogaty w miejsca ciekawe, piękne, z tradycją i ze smakiem. Pokochałam Wrocław od pierwszego wejrzenia, pokochałam samą siebie (nową siebie) w nowym miejscu i tak sympatycznym otoczeniu. A po 2 latach się zakochałam jeszcze w przystojniaku, który w końcu został moim mężem. Dużo tej miłości jak na jedną szerokość geograficzną. Przykro było mi przeprowadzać się z Wro do Trójmiasta po 8 latach mieszkania w nim. Teraz z sentymentem tam wróciłam, niestety tylko na 3 dni 🙂

Wspomnienia mają kształty – ulic, drzew, refleksów słońca na starej cegle,… Wspomnienia mają zapach – obiadu w barze Miś, zieleni Parku szczytnickiego, grzańca w pubie, gorącej czekolady z chilli, czy nawet zapachu przejścia ‚dominikańskiego’, czy straganów z warzywami w Hali targowej… Wspomnienia mają smak choćby pierogów ruskich. Wspomnienia mają wrażenia…

Miło jest dotknąć raz jeszcze, raz jeszcze powąchać, ponownie odnaleźć podobne wrażenie, znów nasycić oczy podobnym widokiem…

Wracają po nitkach doznań wspomnienia, wracają emocje i myśli… Miłe, cenne, sympatyczne i urocze…

W moim środku jest wiele wrocławskich kształtów, jestem po części skonstruowana z tych doznań, zapachów, widoków. Ta konstrukcja wewnątrz mnie to stalowe belki, solidne i piękne.

wro

Jestem przepojona wdzięcznością, że w tak ważnym etapie kształtowania się osobowości żyłam akurat we Wrocławiu, że tak wiele miłych przeżyłam tam przygód i relacji. Mam wygórowane wymagania estetyczne i mój rodzimy Białystok mnie nie zadowalał pod względem architektury i ogólnie estetyki. Wrocław mnie dosycił. Szczególnie, że miałam okazję mieszkać, studiować, pracować w pięknych jego zakątkach (pomijając jedną pracę w „Trójkącie bermudzkim” 😉 ) Ale „Trójkąt”, choć brudny i brzydki stał się ważny dzięki ludziom i moim przewartościowaniom idei życiowych. Kiedy wracam do tych chwil, to jakbym zanurzała dłonie w oceanie radości. Uśmiech mimowolnie pojawia się na twarzy…

Cieszę się, że mój kochany mąż towarzyszył mi w tej wędrówce wspomnień. Znów przetarliśmy szlaki romantycznych miejsc, spacerując jak kiedyś na naszych pierwszych randkach.

Mam nadzieję: do zobaczenie liebst Breslau <3

miłość to wybór

Setowski_Bez_tytuluRobię tylko to, co kocham. Zarabiam wtedy mniej, wydaję mniej. Nie mam czasu na przepuszczanie czasu i pieniędzy między palcami. Buduję swój świat od środka i na zewnątrz by obie te rzeczywistości mogły podać sobie w moim ‚domu’ obie dłonie. To znaczy, że nie zgadzam się na to, co mi się nie podoba. Czekam. Idę dalej. Wezmę, kiedy odkryję coś, co mnie zachwyci na prawdę, nie tylko pozornie. Bez kompromisów.

Wybredna jestem. Bardzo. Cenię tylko najwyższą jakość …wartości, piękna, relacji, a nawet przemijającej materii. Chociaż nie pasuję do typowej konsumentki, za bardzo życie traktuję ‚przelotnie’. Trudno mnie zadowolić, trudno przekonać do czegoś, o czym ‚szumią’ inni. Wiem bowiem, że najlepszą jakość się szuka i się o nią walczy, więc nie może być zbyt popularna, zbyt dostępna. Musi być na pewno ‚moja’ – oswojona, pasująca, harmonizująca, z pomysłem i polotem.

Nie potrafię zachować równowagi między wieczną duszą i pragnieniem mistyki, a samotnością cierpienia i doczesnością radości. Ten ból egzystencjalny towarzyszy moim ścieżkom odkąd pamiętam.

Będąc dzieckiem strasznie cierpiałam, jak się dowiedziałam, że wszyscy żyją podobnie: chodzą do pracy, wracają do domu, jedzą obiad a nocą śpią. Myślałam, że życie jest bardziej ‚barwne’, ze każdy ma inną codzienność. Moje pierwsze rozczarowanie życiowe. Chciałam uciec życiem od schematu. Przypominam sobie często mój dziecinny bunt by spytać samej siebie – czy żyję tak, jak sobie wymarzyłam? Czy odnalazłam alternatywę tego, co mi nie pasowało. Czy walczyłam i czy cierpiałam, by spełniły się moje marzenia?

Na pewno wyszukałam tych, którzy odmieniają swoje życie przez mało używane deklinacje, nie popadając w rozpacz frustracji. Mają siłę szukać, walczyć, marzyć, kochać, wybierać…

Jakoś tak mam, że własną ścieżkę muszę ułożyć własnoręcznie, wyszyć ją , wydziergać, posklejać, wyszukać, wyrzeźbić, wymarzyć, wymęczyć…

mróz ochładza sentymentalizm

Pojechałam na sentymentalny dwudniowy odpoczynek do rodzinnego miasta. Zbierałam się od późnego lata. Wyszłopaweltadejko.com początkiem zimy. Już po kilkunastu minutach spaceru w stronę przystanku autobusowego pogratulowałam sobie trafności terminu. Mróz szczypał za policzki, szłam przygarbiona z nasuniętym na nos kapturem kurtki. Mimo ciepłego otulenia odpowiednio ciepłym ubraniem, dygotałam. Widziałam spore zmiany otoczenia, jednak marzenie, by uciec od chłodu, zabijało wszelkie doznania wzrokowo-sentymentalne. Czułam jednak te same radosne podniecenie, jakiego doznawałam po kilkumiesięcznej nieobecności w rodzinnym domu. Po przyjeździe w odwiedziny zawsze odbywałam rytuał obchodzenia domu i poszukiwania zmian, jakie zaszły podczas mojej nieobecności. Pytałam o każdy nowy mebel, każdy nowy dzbanek, zmiany remontowe, czy nowy krzak w ogrodzie. Bardzo lubiłam ów rytuał i był zawsze moją wielką radością. Tak samo teraz szłam znanymi sobie ulicami, zaglądałam w zaułki, widziałam od lat niezmienione witryny sklepów obok całkiem nowych inwestycji, odnowionych elewacji. Zniknęły gdzieś drzewa, pojawiły się rzeźby, nowe budynki. Mnie nie było tutaj tylko kilkanaście lat. A już czas zatarł to, co przeminęło, wyrosły nowe przestrzenie, które teraz budują czyjś świat. Jakie wrażenie mają ci, którzy odwiedzają miejsca 50 lat później? Zawsze gdzieś odnaleźć można choćby mały szczegół, który tkwi niezmiennie od lat. Budząc swoją niezmiennością wspomnienia przeszłych lat, dotykając sentymentem emocji.

Wypiłam gorącą czekoladę w księgarnio-kawiarni „Akcent” przy ratuszu. Nowe, zmienione (na lepsze) wnętrze, jednak ci sami, znani mi z twarzy, sprzedawcy (zazwyczaj bywa odwrotnie!). Książek znacznie ubyło na rzecz stolików i lady kawiarnianej. Niemniej jednak znalazłam książkę, którą od razu kupiłam. Nowość, akurat w temacie moich naukowych poszukiwań! No proszę! 🙂 Delektowałam się chwilą, miejscem, książką i czekoladą. Mimo betonowego widoku rynku za oknem (to ta zmiana na gorsze). Łagodziły ten widok zapachy, atmosfera, lampiony przytulnego wnętrza.

Mimo iż nie chciałam nikogo znajomego spotkać podczas moich wędrówek ulicami (z natury jestem introwertykiem i lubię swoje miejsca/emocje/refleksje przeżywać w samotności) to jednak zaplanowałam czas z kochaną siostrą i ulubioną bratową.  Przeżyłam te spotkanie bardzo życzliwie.  W końcu to moje rodzinne miasto, rodzinie czas się więc też należy! 😉

Mam nadzieję wrócić, kiedy będzie cieplej! 🙂

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

foto: Bialystok – Place to Live / Magia Podlasia / paweltadejko.com (c) 2012

kto pije, kto zjada

Naród wybrany miał swoją krainę „miodem i mlekiem płynącą”. My mamy dom kawą płynący!
Spotkania przychodzą zaplanowane i te całkiem zaskakujące, co przychodzą kiedy chcą…
Nie pytają, czy już zdążyłam się umyć rano i dlaczego spod swetra wciąż wygląda mi piżama… Najgorsze nie są te zaskakujące tylko spotkania równoległe. Tzn. kiedy niezaplanowane spotykają się w tej samej płaszczyźnie czasoprzestrzeni. Jest kuchnia, jest salon, jest przedpokój. Nie da się być w trzech miejscach na raz, ale da się biegać między gośćmi, co niekoniecznie chcą bliżej poznać siebie nawzajem.Łączyć wątki rozmów i spraw do załatwienia, łatwiej tym, co mają jaźń podzieloną! 😉

Lubiłam „warszawskie pielgrzymki” z dworca centralnego przez nasz dom. Teraz lubię kołowrotek ełckich życzliwości. Goście przeplatają się z panami majstrami od wykopów, hydraulikami, budowlańcami i młodzieżą, co chce zorganizować imprezę w najbliższy łikend i nie rozumie, że mają być jakieś zasady… Różnorodność, wielowątkowość.

Na koniec refleksja prosto znad kawy: to ja najwięcej zjadam słodkości podanych do kawy! 😉

twarze miejsc

Przez ostatnie lata często się przeprowadzaliśmy… Wrocław-Gdańsk-Wejherowo-Warszawa-Olsztynek-Ełk… Trudno opuszczać oswojone widoki, znane twarze, nawyki, rytuały codzienności splecione z otoczeniem.

Miło jest wydeptywać nowe ścieżki, choć nie jest to sielanka. Uwiera owa nowość, jak nagle chcesz znaleźć sklep z guzikami (dopiero przed samą wyprowadzą z Wwy znalazłam) lub piekarnię (jeszcze w Ełku nie widziałam), sklep z herbatami (w Olsztynie odkryłam, nie zdążyłam wpaść), lub dobrą wędlinę (na Pomorzu nie doświadczyłam).

Ciekawie jest poznawać regionalizmy (jo, jo! na Pomorzu/śledzikowanie w Ełku – choć to już przecież Mazury ;)/warszawskie łikendy z pustymi chodnikami/Warszawiaków w Sopocie na Święta/olsztyneckie jagodzianki) i są one ubogaceniem naszej przygody życia. Dzieci jeszcze małe, elastycznie dostosowują się do zmieniającego otoczenia, czasem tak zmiennego, jak pory roku za oknem ich pokoiku 😉

Jeździmy i remonty „jeżdżą” razem z  nami. Jak po ostatniej przeprowadzce pani w pobliskim sklepie spytała, czy podoba mi się Ełk. Odpowiedziałam, że widziałam dopiero Castoramę – całkiem przestrzenna.

Każde miejsce znaczy jednak wiele więcej niż mury, lasy, drzewa, sklep za rogiem… Każde miejsce zostawia w sercu przede wszystkim wspomnienie tych, z którymi i wokół których żyliśmy. Wspólna codzienność, nawet ta trywialna, z perspektywy odejścia, nabiera wymiaru sentymentalnego. Uśmiecham się do wspomnień, miłych, wesołych, zaskakujących i cennych, jak ludzie, których ścieżki przemknęły przez moją krętą ścieżynkę. Oni są tymi korzeniami, które we mnie w każdym miejscu wrastały…

Gdy słyszę/ wymawiam/ czytam nazwę któregoś z miast, w jakich mieszkaliśmy – w oczach moich wspomnień widzę twarze, Wasze twarze, do których najbardziej tęsknię…

radosny paradoks deficytu

Im mniej mamy, tym więcej/głębiej doceniamy.

Ja obecnie – np. CZAS! 🙂

Posiadając niewiele, staramy się konsumować uważnie i powoli. Chociażby dlatego, by starczyło na dłużej, bądź by tą chwilę pamiętać, kiedy nie będziemy już mieli nic. Choć stan posiadania ‚niewiele’ jest trudny z rożnych powodów, czyni swojego ‚posiadacza’ miłośnikiem. Można być miłośnikiem wielu rzeczy, spraw i zjawisk.

Niestety jako naród wręcz lubimy się fascynować własnymi brakami, zamiast rozmiłowywać w naszym ‚małym’.  Ale to tylko stereotypy i nie o tym dziś myśl.

Podobno najszczęśliwsi w badaniach socjologicznych okazali się najbiedniejsi. I w tym właśnie coś jest. W obfitości jakoś człowiekowi mdło lub leniwie. Kiedy jednak doświadcza braku, budzi się z własnego snu. Bystrzeje, wytęża zmysły, napina mięśnie, kombinuje. A kiedy osiąga swoją małą ‚wisienkę na torcie’ rozkoszuje się w pełni radości.

Tylko ten ludzki apetyt zawsze przekracza nasze potrzeby. Apetyt mamy nieskończony. Ale teraz modne diety…

Ach ten świat paradoksów: diety w czasach konsumpcjonizmu i radość deficytu…

cisza przed burzą…

Całkiem niezwykły czas spokoju mam od kilku dni. Udało mi się nawet przeczytać książkę z kategorii „dla relaksu” – czyli taką niezobowiązującą, całkiem bez „interesu” w postaci eseju do napisania, lub poszerzenia wiedzy zawodowej. Wybrałam „Adrian Mole. Sekretny dziennik lat 13 i 3/4” Sue Townsend. Znalazłam ją w drogerii (sic!) za całkiem małą sumę pieniędzy i włożyłam do koszyka między żarcie dla kota i płyn do płukania prania. W jakich to czasach się żyje, że książki stoją między szamponem a spinkami do włosów 8}

Wczoraj czytałam i się chichrałam, ze śmiechu aż mnie brzuch rozbolał. Miła była również świadomość, że oto czytam sobie dla relaksu, od kilku lat bowiem nie mam na to czasu. Termin narodzin Stasia zbliża się wielkimi krokami i podejrzewam, że przed nami następne miesiące, gdzie „relaks” i „czas wolny” będą z naszego codziennego języka i doświadczenia raczej wymazane…

Poniżej mały fragment opisujący wycieczkę nastolatków do muzeum dla Waszego uśmiechu 😉 :

Wycieczka klasy 4D do Muzeum Brytyjskiego:
7.00 wejście do autokaru
7.05 zjedzenie suchego prowiantu na obiad, wypicie niskokalorycznego napoju
7.10 autokar zatrzymuje się, bo Barry’ego Kenta zemdliło
7.20 autokar zatrzymuje się, bo Claire Neilson musi iść do toalety
7.30 autokar opuszcza teren szkoły
7.35 autokar zawraca do szkoły po torebkę pani Fossington-Gore
7.40 zauważono, że kierowca autokaru dziwnie się zachowuje
7.45 autokar zatrzymuje się, bo Barry’ego Kenta znowu zemdliło
7.55 dojazd do autostrady
8.00 kierowca zatrzymuje autokar i prosi wszystkich, by przestali robią nieprzyzwoite gesty pod adresem kierowców ciężarówek
8.10 kierowca traci panowanie nad sobą i odmawia wjazdu na autostradę, dopóki „cholerne belfry nie zapanują nad dzieciakami”
8.20 pani Fossington-Gore udaje się nakłonić wszystkich, by usiedli
8.25 wjazd na autostradę
8.30 wszyscy śpiewają Włazi mucha na ścianę
8.35 wszyscy śpiewają Smarka mucha na ścianę
8.45 kierowca bardzo głośnym krzykiem przerywa śpiew
9.15 kierowca zatrzymuje się na stacji benzynowej i na oczach wszystkich pociąga z piersiówki
9.30 Barry Kent rozdaje batoniki czekoladowe, skradzione w sklepie samoobsługowym na stacji benzynowej;
pani Fossington-Gore wybiera baton Bounty
9.40 Barry Kent wymiotuje w autokarze
9.50 dwie dziewczyny obok Barry’ego Kenta też wymiotują
9.51 kierowca odmawia postoju na autostradzie
9.55 pani Fossington-Gore zasypuje wymiociny piaskiem
9.56 pani Fossington-Gore wymiotuje jak kot
10.30 autokar wlecze się po utwardzonym poboczu, pozostałe pasy zamknięte z powodu remontu
11.30 autokar zbliża się do zjazdu z autostrady; na tylnym siedzeniu wybucha bójka
11.45 koniec bójki; pani Fossington-Gore odnajduje apteczkę i opatruje rany; Barry Kent za karę siada obok kierowcy
11.50 autokar psuje się na londyńskim przedmieściu Swiss Cottage
11.55 kierowca załamuje się na oczach mechanika z pomocy drogowej
12.30 klasa łapie autobus do dworca St. Pancras w centrum Londynu
13.00 klasa idzie na piechotę z St. Pancras przez dzielnicę Bloomsbury
13.15 pani Fossington-Gore puka do drzwi Tavistock House i pyta, czy dr Laing zechciałby szybko zbadać Barry’ego Kenta; okazuje się, że dr Laing przebywa na wykładach w Ameryce
13.30 wejście do Muzeum Brytyjskiego; Adrian Mole i Pandora Brathwaite słupieją z podziwu w obliczu dziedzictwa światowej kultury; reszta klasy 4D biega jak opętana, śmiejąc się z nagich posągów i uciekając przed kustoszami
14.15 pani Fossington-Gore w stanie zapaści; Adrian Mole telefonuje do dyrektora szkoły na koszt rozmówcy; dyrektor jest na wiecu strajkowym personelu stołówki, nie wolno mu przeszkadzać
15.00 kustoszom udaje się wyłapać członków klasy 4D i zmusić ich, by usiedli na stopniach Muzeum
15.05 amerykańscy turyści fotografują Adriana Mole’a jako przykład „uroczego angielskiego uczniaka”
15.15 pani Fossington-Gore dochodzi do siebie i prowadzi klasę na wycieczkę krajoznawczą po Londynie
16.00 Barry Kent wskakuje do fontanny na Trafalgar Square, co Adrian Mole przewidział już wcześniej
16.30 Barry Kent znika; ostatnio jest widziany w drodze do Soho
16.35 przybywa policja, zabiera klasę do furgonetki policyjnej i załatwia autokar na drogę powrotną; telefoniczne powiadomienie rodziców o nowej godzinie powrotu; telefon
do dyrektora do domu; Claire Neilson dostaje ataku histerii; Pandora Brathwaite oświadcza pani Fossington-Gore, że ta przynosi wstyd zawodowi nauczyciela; pani Fossington-Gore zgadza się złożyć wymówienie
18.00 Barry Kent zostaje odnaleziony w sex-shopie i oskarżony o kradzież kremu „na powiększenie” oraz dwóch „łaskotek”
19.00 autokar opuszcza komisariat pod eskortą policji
19.30 policyjna eskorta macha na pożegnanie
19.35 kierowca autokaru błaga Pandorę Brathwaite o zaprowadzenie porządku
19.36 Pandora Brathwaite zaprowadza porządek
20.00 pani Fossington-Gore pisze na brudno prośbę o wymówienie
20.30 kierowcę autokaru ogarnia szosowe szaleństwo
20.40 powrót; opony dymią; klasa 4D sztywna z przerażenia; pan Scruton odprowadza panią Fossington-Gore; rodzice wzburzeni; policja zatrzymuje kierowcę autokaru.

dobrze wyglądam?

Mieszkam obecnie przy Pl. Zbawiciela w Wwie. Oglądam sobie tutaj przechodniów i tłumnych bywalców kafejek. Oni też oglądają siebie. W zasadzie mam wrażenie, że właśnie po to tu są: by oglądać i być oglądanymi. Kultura wyglądu. I co mogę powiedzieć? W odpowiedzi na ich intencje i oczekiwania: że dobrze wyglądają!!! 😉 Są wiernym odwzorowaniem kolorowych gazet i reklam. Dzięki nim nie muszę nawet tych gazet oglądać, oglądam ich wpływ na młode pokolenie – ową inkarnację i przejaw. Wynik końcowy uważam za doskonały – zrealizowany!

Ciekawa jestem co za tą fasadą się kryje? Jakie myśli i egzystencjalne bolączki przelatują synopsami? Z jakimi pytaniami zaczynają dzień? Z jakimi odpowiedziami go kończą? Czy szukają czegoś więcej niż kolejnej osoby świetnie wyglądającej, niż kolejnego wzroku na nich samych…

Nie wierzę w życie, w którym wystarczy wyglądać. Codzienność jest zbyt okrutna, by zamknąć serce, otwierając oczy. Życie jest zbyt wielopłaszczyznowe, by się przez nie prześlizgnąć…

…ale to chyba rzeczywiście kwestia WIARY

😉

czasopismo mdłości

Wpadło mi w ręce poczytne, dosyć grube czasopismo dla kobiet. W zasadzie nie wiem, czy nie używam zbyt wielkich słów do opisania tych kolorowych kartek? W każdym bądź razie kosztuje to ok. 10 zł i wychodzi co miesiąc. Na okładce zawsze ktoś znany, poprawiony bezbłędnie i przesadnie w Photoshopie. „Dokopanie” się do pierwszego tekstu, który by zwrócił moją uwagę kosztuje pierwszą frustrację: otóż trzeba się przedrzeć przez dosyć spory wstęp kolorowych kartek z reklamami… po n-tej kartce zadaję sobie pytanie „gdzie ja jestem?” i „czy kiedykolwiek się zacznie ta gazeta”? Omyłkowo pomijam spis treści, bowiem wygląda jak kolejna reklama. W końcu jest! – pierwszy artykuł. Dzięki niemu poznaję panią, z którąś ktoś zrobił wywiad w zasadzie chyba tylko dlatego, że jest bardzo bogata. Pani więc opowiada o perypetiach swojej codzienności, a ja ziewam… Jedyne, co wynoszę z tych stron, to wniosek, że pani w końcu doszła do przekonania, że chce coś robić, a nie tylko posiadać. No cóż, może i bardzo ważne przesłanie w świecie, gdzie wiele osób robi coś tylko po to, by mieć. Następny artykuł to szereg wywiadów z paniami (znane aktorki, dziennikarki, wokalistka, nawet jakaś pani polityk) na ten sam temat: „jak schudłam?” Totalna porażka. Ziewam i z przerażeniem się zastanawiam: jak to możliwe, by w takie zagadnienie wpisywać tyle emocji i pasji? 8}

Na szczęście odnalazłam dwa ciekawe artykuły. Jednak „przedarcie” się do nich przez niekończące się kartki z kolorowymi reklamami było niezwykle męczące. Gazeta posiada chyba ze 100 stron. 90 z nich całkiem niepotrzebnie.

Kiedyś podobną gazetę przyniosłam dziewczynom na lekcję religii, którą prowadziłam. Poprosiłam by wyrwały kartki z reklamami, prawie nic nie zostało, a na tych pozostawionych kartkach ja wyrwałam jeszcze sporo z uwagi na tzw. „krypto-reklamy”.

Oto „treść” czasopisma dla kobiet? Podobno stereotyp mówi, że mężczyźni są wzrokowcami? Teraz jesteśmy nimi wszyscy, kamieni obrazem bez treści aż do uczucia mdłości.

radosne bogactwo zamiast świętego spokoju

Położenie geograficzne ma znaczenie. Nasze obecne mocno wpływa na codzienność, cowieczorność i conocność 😉 i przyprowadza nam sporo gości ..więc i dużo radości 😉

Wysłuchuję nieraz, że przeprasza ktoś za zakłócanie świętego spokoju, za ‚zawracanie głowy’  i tym podobne. Cóż za nietrafność oceny!!!! Częste ‚nawiedzenia’ przynoszą bowiem niezmierne bogactwo rozmów, poglądów, dialogów, perspektyw, horyzontów, głębin ludzkiej egzystencji w wymiarze społecznym. Piękne!

Nie da się tego przeliczyć na ilość wypitych kaw, herbat, zjedzonych kolacji, upranej pościeli czy niewyspania po ‚nocnych Polaków rozmowach’ 😉 W pamięci i naszym duchowym bogactwie pozostaje zawsze miłe wspomnienie. To taka mała skarbonka, do której ktoś zawsze dorzuci swoją obecnością cenny dar.

Przyrównałabym tą radość gościnności z otwarciem okna wiosną. Póki go nie otworzymy, nie zachwycimy się pięknem do końca. Dopiero świeże powietrze, zapach kwiatów, zieleni ożywia całą przestrzeń. Gościom otwieramy raczej drzwi bo akurat obecnie mieszkamy na 7.piętrze 😉 Ale każde te ‚otwarcie’ (się) wnosi do przestrzeni naszego domu świeży podmuch bogactwa ludzkiej mądrości współegzystencji {z kontekstu można wyedukować, że odwiedzają nas same cenne osoby!}.

Mamy więc bogactwo. Bardzo miłe w dodatku. A jak to powiadają ‚od przybytku głowa nie boli’ 😉

patrzeć mi nie wystarczy

Uwielbiam piękno! Nie będę się rozwodzić na temat teologii piękna, jaką rozwijają teolodzy wschodni, jednak kilka westchnień z codzienności dorzucę.

Lubię się pochylić nad każdym pięknym elementem: niezależnie czy architektonicznym, czy też całkiem miniaturkowym… Oczywiście gust jest sprawą indywidualną, jednak piękno ukryte w dopracowanych szczegółach zawsze przykuwa wzrok szerszego grona. Piękno nie tylko poprawia mi nastrój, ono mnie również inspiruje. Nie wystarczy mi je kontemplować, ono mnie pcha ku tworzeniu. A dopiero radość stworzenia daje pełną satysfakcję.

Jeszcze tylko ukraść codzienności czas by popełnić tą przyjemność tworzenia i już radość zupełna… 😉

doczekanie

Wczorajszy dzień uważam, za oficjalne rozpoczęcie sezonu przedwiośnia! Piękne słońce skłoniło mnie w końcu do mrużenia oczu 8) mmrrrrrrrrrr… Kocham słońce. Nie wiem, czy przypadkiem pomiędzy zwojami mojego mózgu nie ma jakiś pędów kwiatów, które potrzebują do swoich chloroplastów i fotosyntezy właśnie promieni słońca… whatever… w każdym bądź razie uzależniona jestem od tych cudnych promieni bardzo i lubię te swoje uzależnienie 😉

Z tejże słonecznej okazji wypiłam toast z soku malinowo-marchwiowego idąc przyjemnie suchym chodnikiem betonowej stolicy.

Dzisiaj znów niebo kusi głębią jasnego błękitu.

Od teraz sił będzie przybywać!

Życzę wszystkim głębokiego oddechu o zapachu wiosny!!!!! 😉

nosowe reminiscencje

Przez chwile do stolicy dotarło powietrze, którego zapach tak bardzo kocham. Ten zapach zapowiada wiosnę! Najbardziej kojarzy mi się z późnymi zimami, jak mieszkałam we Wrocławiu. Tam bowiem wiosna przychodzi zawsze wcześniej.

Przed Wrocławiem mieszkałam w Białymstoku, więc ‚krainie białych niedźwiedzi’ i oczekiwanie na wiosnę mogło wpędzić w sezonową depresję. Wiosna bowiem łaskawie i całkiem leniwie pojawiała się około kwietnia. Zawsze sobie żartowaliśmy ze znajomymi, opowiadając anegdotę – jak to jest na Syberii: „u nas zima tylko od września do czerwca, a potem to lato i lato….”

Wrocław więc był piękną odmianą dla kogoś, kto nie przepada za zimą. A wiosna piękna we Wrocławiu. W dodatku zakochałam się we Wrocławiu akurat w czasie konstytuowania się swojej dorosłej tożsamości. Człowiek wtedy ‚zdobywa świat’ i ‚rozpościera skrzydła’ swoich marzeń. Stąd sentyment zawsze powraca w strony dolnośląskie. No i warto dodać, że się tam bardzo zakochałam w przystojnym strasznie chłopaku. Te randki i spacery były po prostu cudowne. Wrocław ma tyle pięknych miejsc, więc zakochani mają gdzie się ‚szwendać’.

Tak więc kilka dni poprzedniego tygodnia namiętnie wąchałam powietrze warszawskie, choć może być to dosyć ryzykowne, szczególnie, że mieszkam w centrum. Niemniej romantyzm puścił pierwsze pędy w moim sercu… Ach!

Dzisiejszy mróz zatarł zapach. Było za to słońce…

Dziś te piękne słońce świeciło nie tylko dla zakochanych (w końcu to 14.luty), ale i dla naszej parafianki, Agnieszki, którą pożegnaliśmy na cmentarzu…

Mam nadzieję, że choć troszkę tego słońca przedostało się przez chmury rozpaczy do jej 16letniego syna…