Author Archives: monia

Deficyt wit D

Jestem zżyta z naturą i pogoda ma na mnie silny wpływ 🙂 Wiosna w tym roku jest bardzo kapryśna i nie mogę się doczekać tego niezwykłego przypływu sił, jaki zawsze dostaję dzięki ciepłu słońca i rozkwitu przyrody.

Niestety przebłyski wiosennej beztroski zaciera szaruga, deszcz, a nawet śnieg, który bezretensjonalnie pokrywa rozkwitłe już kwiaty. Z rozczarowaniem przyklejam nos do szyby, razem z moimi sierściuszkami, które rezygnują często ze spacerów i nocnych eskapad. Jest maj, a za oknem, jakby marzec …eh, tęskno do ciepła i beztroski lata.

 

Ludzie też jakby wciąż zaspani, przemykają chodnikami, schowani za kołnierzami lub parasolkami. Epidemiologiczny deficyt wit D owocuje brakiem uśmiechu i życzliwości. Na końcu pozostaje więc iskra nadziei, że Afryka zapomni o europejskich kolonialnych nadużyciach i łaskawie dmuchnie nam jakimś małym choć frontem z tropikalną temeperaturą 🙂

Póki co, niech kocyk i ciepła herbata pocieszają zimnymi wieczorami.

Tworzyć jako wyrażać

Tworzenie zawsze było dla mnie formą wyrazu, ale przede wszystkim potrzebą stwórczą, siłą „odśrodkową”, która pcha duchem ciało, by tworzyło wciąż na nowo. Niedawno jednak wzięłam udział w warsztatach malowania intuicyjnego, które ma przede wszystkim i jedynie: wyrażać to, co ukryte w naszych przestrzeniach psychiki, ducha. Jakim osobistym zaskoczeniem było odkrycie we mnie wrażliwości, o jaką się nie podejrzewałam. To znaczy zawsze wiedzialam, że jestem wrażliwa, ale nie wiedziałam, że aż tak 🙂

Brzmi zabawnie, szczególnie dla introwertyczki, która twierdzi, że zna siebie doskonale i dobrze eksploruje własne zakamarki przestrzeni psychiki. Ale jednak byłam sama dla siebie zaskoczeniem. Zaskoczyła mnie intensywność emocji. Zaskoczyła mnie moja ekspresja twórcza, która w końcu chciała coś stworzyć, ale jednak dała sobie prawo przede wszystkim wyrazu.

Ów „wyraz” nie ma form narzuconych przez jakieś normy, używa faktury, koloru i kształtów dowolnie. Mój umysł nie uciekł jednak od ksztatłów, które zna i kocha, które są mu bliskie. Chyba jeszcze nie dojrzłam do całkowitego malowania abstrakcyjnego, lub nie mam takiej potrzeby teraz.

      

Miałam wziąć udział w warsztatach tylko przez parę godzin, ale zadzałały jak narkotyk. Wracałam przez kilka następnych dni. W sumie stworzyłam około dziesiąciu obrazów. Wszystkie jako ekspresję emocji. Czasem musiałam zdrzemnąć się po zajęciach, zmęczona siłą wyrażanych emocji.

Otwierające doświadczenie.

Dla tekiej pracoholiczki i społeczniczki, jak ja – ważna lekcja życia – żyjemy tutaj TEŻ DLA SIEBIE 🙂

Terapia różem :)

Wiele lat temu obrzydziłam sobie kolor różowy jako synonim „głupiej blondynki”. Kojarzył mi się jednoznacznie z infantylnością, zagubieniem, słabością i neurotycznym szukaniem akceptacji poza własnym „ja”.

Odkąd pamiętam walczyłam ze sterotypizowaniem kobiet jako istot pozbawionych poczucia własnej wartości, zagubionych i upośledzonych umysłowo (jakkolwiek to rozumiemy). Kultura polska jest wybitnie szowinistyczna na tle reszty Europy, więc codzienność dawała mi wiele możliwości w zderzeniu z taką formą myślenia.

Nie było więc mowy bym kupiła sobie różowa bluzkę, a córce różowe śpioszki. Kiedy Zosia skończyła 2 lata, otworzyła swoją szafę i stwierdziła, że nie ma w co się ubrać 😉 Chodziło oczywiście o brak ubrań w kolorze różu. No i musiłam nadrobić braki zakupami. Co za koszmar! 🙂

Zosia codziennie „atakowała” mnie swoim zachwytem nad wszystkim, co różowe. Nawet książki, które jej kupowałam, miały być różowe.

W końcu zauważyłam, że sama sterotypizuję we własnej głowie! Poczułam auto-frustrację 🙂 Zabrałam się więc za rekonstrukcję stereotypu i nadanie mu nowych znaczeń. Nie było łatwo. Na szczęście moja osobista terapia różem trafiła akurat na sezon modnego różu w sklepach i oto po 30 latach pierwszy raz kupiłam sobie różowy sweterek (dokładnie to był zgaszony róż, ale zawsze – róż!)

Ale mam zabawę sama ze sobą! 🙂 🙂 🙂

Namysł nad sobą uważam za równie ważny jak namysł nad całą kulturą, w jakiej żyjemy. Nawet, jeżeli przybiera takie uproszczone i zabawne schematy, jak ten opisany powyżej.

 

Harmonia różnorodności

Wiele lat temu z objawami przemęczenia trafiłam do lekarza. Spytał mnie, jak odpoczywam. Powiedziałam, że studiując.

– A co Pani robi na co dzień? – spytał

– Pracuję na uczelni.

Dopiero wtedy, kiedy usłyszałam samą siebie (lekarz się ze mnie śmiał), zrozumiałam, że chyba się zapędziłam. To był mój ważny krok do zmian mentalnych.

Nauczyłam się celebrować róznorodność. Już nie traktuję po macoszemu swoich artystycznych talentów, tylko korzystam z ich wrażliwości. Odpoczywam dzięki sztuce od dnia codziennego, który spędzam z  ludźmi. Wróciłam  do sportu. Mam dwa koty, a od 5 lat ogródek przy domu, gdzie eksperymentuję ze skalniakami. No i śpię, ile mogę (tzn. na ile pozwolą mi dzieci).

Jeszcze parę razy zdążylam się przemęczyć, bo mam problem z perfekcjonizmem. Teraz jednak wiem, jak odnaleźć harmonię.

Moja własna harmonia nazywa się: różnorodność.

Muzy codzienności i muzy duszy

Nie pamiętam, abym kiedykolwiek „złapała” z własną mamą jakieś porozumienie. Nie musi być od razu „porozumienie serca”, ale przynajmniej jakiś poziom komunikacji werbalnej, psychicznej. Nic. No trudno. Jak byłam dzieckiem, bardzo mnie to smuciło i było częstym tematem moich dramatów.

Od zawsze więc szukałam kogoś, kto tą lukę serca uzupełni. Na szczęście była kochana Babcia Anastazja, która otoczyła mnie swoim sercem i mądrością. Jestem strasznie wdzięczna, że spotykałam wiele „muz”, w których odnajdywałam inspirację, natchnienie, przykład. Do dziś je spotykam! To niezwykłe, jak wiele pięknych ludzi nas otacza. Trzeba ich jednak nie szukać siedząc przed telewizorem. Oni są tam – w przwdziwym życiu – działają, żyją, rozdają siebie innym. Tak często nawet nie wiedzą, ile piękna mi dają.

Mam też artystyczną duszę (podobno umysł ścisły i sztuka nie idą w parze – ale to nie prawda, ja w środku mam oba światy, nie walczą ze sobą 😉 ). Kocham więc czytać poezję, kocham teatr, malarstwo. Potrzebuję więc innych artystów, by w ich towarzystwie nawet pomilczeć; wspólnie dzielić jeden oddech wrażliwości.

Ten dziecinny brak wykształcił we mnie umiejetność szukania cennych osób i  inspirowania się nimi. Myślę, że każdy z nas potrzebuje takich osób, takich znaków na drogach własnej codzienności. Nie muszę wziąć z nich 100%, czasem wystarczy 5%. Taki swoisty eklektyzm 🙂 który układa się wedle mojego własnego kodu wewnętrznej spójności.

Radość brania.

Obraz: Christian Schloe

Przelotny dotyk ziemi

Niedługo dobije 40-tki i widzę cywilizacyjne zmiany w moim otoczeniu. Moje dzieci jeszcze są w przedszkolu i już potrafią obslużyć komórkę, nagrywają filmiki, robią zdjęcia, uczą się pisać na klawiaturze komputera, orientują się w nowych gadżetach itp. Pamiętam jak mój synek, siedząc zmęczony w wannie wieczorem, powiedział do mnie: „Mamo, chce dostać komórkę i tablet”. Miał wtedy niewiele ponad 3 lata. Rozbawiło mnie to bardzo (tego się dzieci uczą od siebie w przedszkolu!). Ja pierwszą komórkę miałam dopiero ok. 24 roku życia. Pamiętam, jak się opierałam, aby jej nie mieć i nie być zbyt dosępna na telefon. 🙂 Czy ktoś z młodych pamięta jeszcze takie czasy? To było bardzo wygodne, tak po prostu kontaktować się czasami –  introwertycy mieli się, „gdzie” schować 🙂

Zmieniam się w końcu ja sama, nie tylko moje otoczenie. Nabieram dystansu do coraz większego zbiorów spraw i tematów. Przyglądam się, jak dochodzi do przemian spełeczeństwa, a jak wiele spraw o dziwo się nie zmienia. Z zaskoczeniem reaguję na pewne zjawiska, gdzie konserwatyzm uwstecznia pewne postawy społeczne. Czasami zmiany są małe a bardzo znaczące, niekiedy są wielkie i cieszą oko. Świat i życie pędzi zarówno wtedy, kiedy ja bięgnę w tym zamieszaniu z zadyszką  i świetlną prędokością, jak i wtedy, kiedy stoję obok oniemiała.

Przyglądam się życiu i brakuje mi mojej Babci. Chciałabym posłuchać, jak reagowała na podobne zmiany u siebie? Pamiętam, jaką radość sprawiło jej rozmawianie ze mną na skype. Marzę o takiej łączności i kontynuacji, gdzie moje wrażenia i emocje, ona uzupełnia swoimi. A tak dotykam ziemi i życia tylko chwilę, jak ona. Każda z nas stąpa jednym krokiem i już nas nie ma… Chwilę małą trwa życie i trudno rozciągnąć je poza „teraz”.

Samotniczka

Mam dosyć wymagającą obecnie pracę, ale jestem już w tym miejscu pięć lat. Otóż oprócz wyzwań, zmęczenia, przeszkód i ciężkiej pracy, przyszedł też już czas na owoce, na sukcesy, na zwycięstwa i radość z widocznego rozwoju. No właśnie: radość…

Radość jest – a i owszem wielka, ale zauważyłam, że nie potrafię świętować sukcesów, nie potrafię w towarzystwie przeżywać i imprezować z okazji postępów i zwycięstw. Długo się już zastanawiam dlaczego. Znajomy mój nawet powtarza, że to bardzo niepokojące (on mnie mocno nie rozumie bo się bardzo różnimy) i chętnie by mnie już wysłał na terapię 😉

Ale przyglądam się sobie w lustrze wlasnych myśli i emocji. Widzę, że jestem sobie sama takim swoistym samotnikiem. Lubię świętować ale SAMA!, lubię sobie sama sprawiać też przyjemność, sama sprawiać sobie prezenty i sama dbać o własne wygody i dobre samopoczucie.

Nie lubię prezentów od innych (nawet najbliższych) i nie lubię jak ktoś próbuje mi coś „wynagrodzić”. Prawda jest taka, że jedynie ja potrafię sobie sprawić zadośćuczynienie i nagrodę, tak by była źródłem szczęścia i poczucia spełnienia.

Ot, taki ze mnie radosny dziwak. Chcesz mi sprawić prezent – zostaw mnie samej sobie 😀 hahaha

 

Narodowość?

Może nie każdy wie, ale Białystok (moje rodzinne miasto) jest miejscem kontrastów. Jest to jedno z nielicznych miast tej wielkości, gdzie zachowała się do dzisiaj różnorodność kulturowa społeczeństwa polskiego. Wyrastałam więc pomiędzy prawosławnymi, rzymskimi katolikami, ateistami, sama będąc protestantką. Moja rodzina również była wielowyznaniowa i wieoloobyczajowa. Chodziłam do szkoły im. Ludwika Zamenhoffa, Żyda, który stworzył sztuczny język. Uczyłam się esperanto przez rok w podstawówce. Żydów już prawie nie spotykałam, ale ich obecność wciąż była obecna w mieście (tablice pamiątkowe, budynki, wystawy). Uczyłam się o trudnej historii „kresów”, o zesłaniach na Sybir, o bieżeństwie, Tatarach, przysłuchiwalam się poglądom o wolnej Bialorusi, reaktywacji języka białoruskiego i tym podobnych… Z drugiej strony miałam okazję doświadczyć gościnności, otwartości, życzliwości tych, którzy się ode mnie różnili, a mieszkali tuż w domach obok. Był jednak i akcent szowinistyczny – ówcześni kibole Jagi, jakieś skrajne akcenty nacjonalistyczne, wytykanie palcem, kto jest Polakiem, a kto nie…

Od kilku lat nastroje nacjonalistyczne przestały być ledwie niezauważalnym marginesem, jakąś formą anomalii społecznej, która zawsze pewnie być musi, jako jedna z form patologii. Coraz głośniej zaczęto krzyczeć hasła segregujące społeczeństwo i napiętnujące wszelką odmienność od „jedynie słusznej”. Wzbudza to we mnie obrzydzenie i złość.

Kiedyś wychowana na dumną Polkę, coraz częściej wracam do określeń, jakich używała moja rodzina w czasach międzywojennych, w czasach też zaborów i wojen. Zmieniam więc narodowośc z polskiej na „TUTEJSZĄ”!!!

(tutaj wpis się skończył rok temu, ale moje wkurzenie nie, sytucja w Polsce ciągle szowinistyczna)

Dopisuję więc listopad 2017:

Kto dał prawo nacjonalistom, by uczyli mnie jaka jest moja narodowa tożsamośc? Kto dał prawo rasitom określać, kim jestem? Kto decyduje o mojej historii, wartościach, przynaleźnosci, kulturze? Kto dał niewykształconym i zabobonnym księżom katolickim prawo mówić, jaka jest moja tradycja wyznaniowa? Na ustach mają Chrystusa, a mówią i zachowują się jak ci, których On potępiał. Nikt nie ma prawa narzucać mi polityki historycznej wbrew historii ziem, na jakich od wieków mieszkała i nadal mieszka moja rodzina.

Sama decyduję o własnej tradycji i kulturze i jest ona na wskroś polska, słowiańska, róznorodna, dialogiczna, pełna kontrastów i pozornych sprzeczności. Jest tak samo otwarta na drugiego człowieka, nie ważne jakie geny i jakie płytki krwi budują go/ją. Z otwartymi rekoma witam wszystkich azjatów, afrykańczyków, arabów i innych, jeżeli chcą razem ze mną budować wspólny dom, jakim jest dla mnie obecnie Polska. Myślę, że wiele możemy się z własnej różnorodności nauczyć, co więcej – możemy się wspierać i wspólnie tworzyć nową rzeczywistość, gdzie każdy będzie się czuł „u siebie”.

Jestem Polką i taka jest Polska. Nie jest wcale zacofana, ksenofobiczna, niedouczona z kulturą barbarzyńską. Polska jest i zawsze była różnorodna, otarta i wrażliwa na kulurę innych narodów, na ich historię i opowieści, jakie z sobą niosą.

Polska jest domem, gdzie wspólnie możemy budować, nawet z gruzów. Polska jest pięknym krajem, gdzie cenimy mądrość, inteligencję, wrażliwość i sztukę. To miejsce na ziemi, które rodzi pięknych i dobrych ludzi, gdzie możemy dzielić się swoim bogactwem talentów i uzdolnień. 

Lubię moją Polskę i dobrze mi tu.

Tym, którym się to nie podoba mówię: to już nie mój problem.

Etyka

Wolontaryjnie prowadze lekcje etyki w małej szkole demokratycznej. Mam ostatnie zajęcia we środę. Zaraz po nich dzieciaki proszą, byśmy jeszcze parę chwil spędzili w pobliskim parku.

Prawie co tydzień powtarza się podobny schemat: rozmawiamy na zajęciach na temat szacunku do innych, poszanowania odmienności, o prawach człowieka (dzieci, kobiet… a nawet zwierząt), o umiejetnościach komunikowania emocji i własnych potrzeb, itp. …następnie jestem świadkiem, jak dzieciaki w parku „tłuką” się, biją, przewracają, prowadzą bitwy i siłują się ze sobą. Zawsze są jacyś sprawcy, ofiary, poszkodowani. Są łzy, spodnie ubrudzone trawą i błotem oraz małe dramaty.

Oni mają lekcję najpierw a potem ja. Tak się wymieniamy.

 

Zdjęcie: Anjan Kumar Kundu

Leśne przebieżki z krasnalami

Od dziecka las był moim „drugim domem”, miejscem moich ucieczek od ludzi i gwaru codzienności. Mieszkałam tuż obok lasu, więc łatwo było „zapomnieć się w nim”. Tam wsłuchiwałam się nie tylko w naturę, lecz równiez w samą siebie. Budowało to moją wrażliwość. Dzisiaj zabiaram czasem moje dzieci do lasu. Dzieci jeszcze są krasnalami, więc dużo krzyczą, płosząc zające, sarny. Wiele z nich więc ucieka, zanim zbliżymy się do nich. Niemniej jednak zdarzają się miłe spotkania. Poza nimi są przecież jeszcze urocze żaby i ropuchy, które można łapać oraz sporo innych ciekawostek lasu.

Dzieci też konfrontują swój świat wyobraźni – szukają wróżek, skrzatów i innych bajkowych postaci, boją się wilka z „Czerwonego kapturka” i ciemnego lasu. Marudzą, że za długo idziemy, że komary, muchy…

Cieszę się z tych wypraw, tak odmiennych od placu zabaw, czy telewizyjnych bajek. Niech budują ich wrażliwość, tak jak budowała się moja. Pozostają miłe wspomnienia.

SŁOWO

Zdarzyło mi się kilka razy w życiu dostać „po plecach”: za przekonania, za inne zdanie, za odwagę, za obronę innych… Jak mocno dostałam, to jakoś tak muszę uciec i gdzieś „wylizać rany”. Czasem po prostu uciec do samotności, gdzie wpuszczam jedynie Boga i koty…

Christian Schloe4

 

Nic nie mówię, nie wychylam. Jednak uszy słyszą. Niestety…

Słyszę, jak lecą „bicze” jedynie sprawiedliwych na plecy „bogu-duchu-winnych”, słyszę, jak słowami nienawiści kreuje się świat codzienności. Słowo jednak ma moc. Moje osobiste pragnienie sprawiedliwości najpierw podgrzewa się, ale w końcu wrze… Nie mogę tak spokojnie patrzeć, jak na moich oczach i uszach dokonuje się „gwałt” na niewinnych, jak gardzi się bliźnim, jak rozlewa się jad wobec tych, co marzą, tych, co sięgają wyżej, dalej, głębiej.

Przebić się przez lęk, to pokazać też że jest inne rozwiązanie niż
ulec władzy siły, przemocy. Solidarność to wielka moc, ale nie da się jej wyrazić jedynie milczeniem. Trzeba wstać, użyć słów, dokonać dobra, by wesprzeć, obronić, stanąć po stronie dobra.

Cisi posiądą ziemię? Łaknący sprawiedliwości zostaną nakarmieni… Co wybrać?

Pewnie jedno i drugie. Do dzieła, rany zagoją się w „międzyczasie”, a może i nie? Może te rany to jakiś po postu koszt marzeń?

w domu

W chaosie różnych trudności i niekorzyści dobrze mieć „dom”, który ukoi, przyniesie upragnione odprężenie, akceptację, nowe siły i nadzieję.

Tylko gdzie on jest? Jaki ma być?

Mój jest całkowicie ukryty i niedostępny, a jakże paradoksalnie ciepły, spokojny, pełen światła i nadziei.

Utkałam go w samotności, chociaż nie byłam sama. Tkałam go latami razem ze Stwórcą, z którym spotykałam się w moim byciu – czasoprzestrzeni pomiędzy ciałem z sercem i wątrobą, zmysłami, duszą, psychiką, krainą intelektu i marzeń. Jest tam gęsty las, pełen życia i radości, jest ciepłe słońce, jest Źródło.

Nawet jak długo tam nie zaglądam, wciąż radość i słońce trwają niezmienne świeże. Witana tam jestem uściskiem ramion i ciepłym uśmiechem. Azyl akceptacji. Tam bez pośpiechu popijam kawę, tam bez troski patrzę w dal, ogrzewam promieniami, nasycam się, odzyskuję życie. Źródło wypełnia mnie, nawadnia, przepełnia… wtedy zaczynam kwitnąć.

Odpoczynek owocuje i przeradza się w
kreatywność,
siłę,
działanie,
tworząc piękno,
życie rodzi życie…

Kiedy brakuje sił by dalej biec, muszę choć na chwilę odpocząć  w moim „domu”.

Kiedy marzę o życiu wiecznym, o niebie, to właśnie mój „dom” jest tym wzorcem mojego spełnienia. Moja, utkana z własnych pragnień, nadzieja.

Nadzieja, w której zasiadam, jak w ciepłym domu: spokojna, promienna, szczęśliwa…

Smuteczek

Niechciany, zarówno duży i ten całkiem mały. Nikt go nie lubi.

A ja lubię. Tak w tajemnicy między nami… Lubię troszkę ten smuteczek.rycerz fotEkaterina Belinskaya

Przychodzi do mnie częściej, niż bym chciała. Ale kiedy go przytulę, potrafi rozkołysać lepiej niż kołysanka. Lubię być wtedy sama, tylko z nim. Patrzymy sobie w oczy, ja mam niebieskie, on ma granatowe, głębokie… Nie myślcie sobie, tam nie ma łez. W oczach tych jest głębia, kolor jeziora jesienią, odcienie chmur przedwiośnia, i odgłosy studni.

Plum, plum, plum… Wpadają myśli głęboko, głęboko a on nuci cicho piosenkę bez zbędnej muzyki.

Między nami brak słów, za to są spojrzenia zrozumienia.

Kiedy przytulam ten mój smuteczek, kiedy się smutno uśmiecham do niego (tylko przez chwilę) – utula mnie, głaszcze po włosach, uspokaja serce, całuje w skronie.

Nie wiadomo skąd przychodzi wytchnienie, spokój serca i nie wiadomo skąd mój smuteczek zaczyna mruczeć i zasypia na moich kolanach.

Głaszcze go czule i kiedy zasypia całkiem,

znów się uśmiecham.

utonąć w bogactwie

Tonę, tonę, …widać już tylko moje dłonie! 🙂

Tak się jakoś wydarza od lat kilku, że podróżuję służbowo po zakątkach Europy, spotykając moich europejskich pobratymców i wysłuchując ich niekończące się historie. To wielobarwne opowieści zdarzeń, powiązań, relacji, emocji i marzeń. Przyglądam się uważanie. Jak wiele szczegółów, jaka obszerność przestrzeni intelektualnych, cóż za zbiór powikłań i odmienności  ….językowych! 🙂

Zalewa nas nie Morze Śródziemne, nie Morze Północne, ani nie Bałtyk. Zalewa nas ocean doświadczeń. Kultura wielobarwności i mnogości, odmian i wielu znaczeń. Powódź szczegółów, nieskończoność drobnostek, które budują codzienność wrażeń, przeżyć, przekonań, zawiłość historii żyć poplątanych ze sobą i całym światem.

Czasem się zachwycam tym ogromem, rosnę aż pod chmury, a czasem się skryję pod sofą, czując się mała i jeszcze mniejsza pod tym natłokiem informacji. Zdołam je jedynie pogłaskać dłonią, jak podczas biegu w wysokich trawach… Łaskoczą mnie wesoło, ale mam tylko chwilę by zachwycić się, dotknąć, uśmiechnąć i pędzić dalej przed siebie.

zrozumieć siebie

Głód poznania świata, który taki różnorodny, taki bogaty, taki wciąż tajemniczy i ciekawy… czasem mnie zapędza w róg zapomnienia o sobie. Wtedy tak łatwo się zmęczyć i stracić siły do życia. Budzę się odszukując samą siebie pośród bałaganu bogactwa poznania, wyciągam własne ciało spod sterty książek, dokumentów, notatek i zdjęć. Odszukuję się na nowo, łapiąc oddech i przecierając zmęczone oczy, co pragną się obudzić.

Poznanie musi wydać owoc w spokoju i harmonii, inaczej jest trucizną.

Oddalam się więc od świata, zasiadam w fotelu, robię sobie herbatę… i pytam: Kim jesteś? Czego pragniesz moja duszo?

A ona wciąż niezmienna – monotonnie powtarza te same słowa:

Pragnę ciszy, spokoju, zapatrzenia w dal… pragnę chwili samotności i zieleni

pragnę piękna, melancholii, mądrości poezji, ciepła słońca lub kocyka…

pragnę leniwej soboty, pragnę medytacji

pragnę tworzyć piękno, pragnę spacerować wśród piękna,

pragnę przytulić zwierzaka, pogłaskać trawę

nakarmić zmysły i pozwolić harmonii zaistnieć

w przestrzeni wrażliwości

we mnie…

Taka ta moja dusza nienasycona 🙂