kazanie bez słów

Zosia zasnęła.

Teraz muszę napisać kazanie. Jedno do pewnej publikacji (dla dzieci), drugie na niedzielę do wygłoszenia – dla wszystkich, choć pewnie dzieci nie będzie wiele, może nawet wcale.

Patrzę na Zoś i boję się swoich kazań dla niej. Nie chcę być zimną panią nauczycielką. Nie chcę rzucać w przestrzeń surowych słów, którymi nie żyję. Nie chcę być wychowawczynią z dobrą radą na każdą okazję… nie chcę stać piętro wyżej.

Nie mam jeszcze pojęcia, jak to będzie za kilka miesięcy, lat… jak uczyć ją życia bez strachu, jak otoczyć mądrością, jak ostrzec przed złem?

Chciałabym bez słów spojrzeć w jej głębokie oczy, zapewniając, że kocham ją nad życie. Niech mój uśmiech i nostalgiczne zapatrzenie w horyzont doda jej skrzydeł, gdy będzie chciała biec bez tchu przez życie. Niech moja błyszcząca łza jej przypomina, że zawsze chciałabym ją nosić w swych ramionach, ale odkąd się urodziła godzę się z tym, że jej nie zatrzymam. Niech moje milczenie obudzi w niej intuicję, która przypomni mądrość tych wszystkich, kroczących przed nią. Moje tkliwe spojrzenie niech ją zapewni, że jej ufam. Na moich rozpostartych ramionach czułości niech zawiesi żagle, na których popłynie w kierunku swoich marzeń…

~~

Niezwykle trudno takie „czułe” milczenie przenieść na niedzielną kazalnicę… ale może spróbuję 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *