Jakoś taka natura ludzka (?), że zamysł nad światem nam się włącza, kiedy nam coś w życiu uwiera. Jak codzienność opływa lukrem, to jakoś spada mi refleksyjność, a pojawia się upajanie tą słodyczą lekkości. Niemniej jednak przy zbytnim cierpieniu brak sił na twórczość, bo deficyt pozytywów trzeba jakoś nadrobić odpoczynkiem. Tak więc by coś stworzyć potrzebna i niewygoda i przestrzeń/czas na refleksję.
Wielcy filozofowie, jak i pisarze różnorakiej maści tworzyli pod kreatywnością właśnie swojego cierpienia (choroby, prześladowań, itp.). Tak więc życiowy trud jest gruntem pod owocną myśl.
Inna sprawa, że mądrość przychodzi w doświadczeniu (tym trudnym również) i potrzebuje czasu. Moja najdroższa Babcia zadziwiała mnie swoim dystansem do wielu spraw. Po wielu latach życia inaczej rozumiemy otaczającą nas rzeczywistość, siebie i innych. Sama widzę, że im jestem starsza, tym więcej mam cierpliwości w sprawach kontrowersji, więcej zrozumienia dla ludzkich błędów i głupoty oraz mniej chęci walki o argumenty.
Nigdy nie starczy nam życia by pojąć i zbadać wszystko, co nas frapuje, zachwyca i otacza. Nie starczy nam sił, by zastanowić się nad każdym cierpieniem, nie zdążymy każdego naszego bólu przekuć na mądrość dla innych.
Oby tylko starczyło nam czasu kochać i mieć czas dla tych, których kochamy. To wystarczy.

A może nie ma czegoś takiego, jak ‚radzenie sobie’? Może wszystkie matki nie radzą sobie i to jest ok? A może wszystkie radzą sobie, tylko nie oznacza to, że jednocześnie siedzą i bawią się z dzieckiem, nogą zmywają podłogę, drugą nogą gotują obiad a łokciem piszą artykuł na komputerze? Już sama nie wiem…
brakuje sił by się uśmiechnąć słysząc dobry kawał, że mam worki pod oczami i niedobory witamin, że ze zmęczenia chce mi się wyjść z domu i bez żadnego sensu chodzić po ulicach, robić rzeczy, którym całkowicie brakuje jakiegoś sensu i celu…