Monthly Archives: grudzień 2012

mróz ochładza sentymentalizm

Pojechałam na sentymentalny dwudniowy odpoczynek do rodzinnego miasta. Zbierałam się od późnego lata. Wyszłopaweltadejko.com początkiem zimy. Już po kilkunastu minutach spaceru w stronę przystanku autobusowego pogratulowałam sobie trafności terminu. Mróz szczypał za policzki, szłam przygarbiona z nasuniętym na nos kapturem kurtki. Mimo ciepłego otulenia odpowiednio ciepłym ubraniem, dygotałam. Widziałam spore zmiany otoczenia, jednak marzenie, by uciec od chłodu, zabijało wszelkie doznania wzrokowo-sentymentalne. Czułam jednak te same radosne podniecenie, jakiego doznawałam po kilkumiesięcznej nieobecności w rodzinnym domu. Po przyjeździe w odwiedziny zawsze odbywałam rytuał obchodzenia domu i poszukiwania zmian, jakie zaszły podczas mojej nieobecności. Pytałam o każdy nowy mebel, każdy nowy dzbanek, zmiany remontowe, czy nowy krzak w ogrodzie. Bardzo lubiłam ów rytuał i był zawsze moją wielką radością. Tak samo teraz szłam znanymi sobie ulicami, zaglądałam w zaułki, widziałam od lat niezmienione witryny sklepów obok całkiem nowych inwestycji, odnowionych elewacji. Zniknęły gdzieś drzewa, pojawiły się rzeźby, nowe budynki. Mnie nie było tutaj tylko kilkanaście lat. A już czas zatarł to, co przeminęło, wyrosły nowe przestrzenie, które teraz budują czyjś świat. Jakie wrażenie mają ci, którzy odwiedzają miejsca 50 lat później? Zawsze gdzieś odnaleźć można choćby mały szczegół, który tkwi niezmiennie od lat. Budząc swoją niezmiennością wspomnienia przeszłych lat, dotykając sentymentem emocji.

Wypiłam gorącą czekoladę w księgarnio-kawiarni „Akcent” przy ratuszu. Nowe, zmienione (na lepsze) wnętrze, jednak ci sami, znani mi z twarzy, sprzedawcy (zazwyczaj bywa odwrotnie!). Książek znacznie ubyło na rzecz stolików i lady kawiarnianej. Niemniej jednak znalazłam książkę, którą od razu kupiłam. Nowość, akurat w temacie moich naukowych poszukiwań! No proszę! 🙂 Delektowałam się chwilą, miejscem, książką i czekoladą. Mimo betonowego widoku rynku za oknem (to ta zmiana na gorsze). Łagodziły ten widok zapachy, atmosfera, lampiony przytulnego wnętrza.

Mimo iż nie chciałam nikogo znajomego spotkać podczas moich wędrówek ulicami (z natury jestem introwertykiem i lubię swoje miejsca/emocje/refleksje przeżywać w samotności) to jednak zaplanowałam czas z kochaną siostrą i ulubioną bratową.  Przeżyłam te spotkanie bardzo życzliwie.  W końcu to moje rodzinne miasto, rodzinie czas się więc też należy! 😉

Mam nadzieję wrócić, kiedy będzie cieplej! 🙂

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

foto: Bialystok – Place to Live / Magia Podlasia / paweltadejko.com (c) 2012

kto pije, kto zjada

Naród wybrany miał swoją krainę „miodem i mlekiem płynącą”. My mamy dom kawą płynący!
Spotkania przychodzą zaplanowane i te całkiem zaskakujące, co przychodzą kiedy chcą…
Nie pytają, czy już zdążyłam się umyć rano i dlaczego spod swetra wciąż wygląda mi piżama… Najgorsze nie są te zaskakujące tylko spotkania równoległe. Tzn. kiedy niezaplanowane spotykają się w tej samej płaszczyźnie czasoprzestrzeni. Jest kuchnia, jest salon, jest przedpokój. Nie da się być w trzech miejscach na raz, ale da się biegać między gośćmi, co niekoniecznie chcą bliżej poznać siebie nawzajem.Łączyć wątki rozmów i spraw do załatwienia, łatwiej tym, co mają jaźń podzieloną! 😉

Lubiłam „warszawskie pielgrzymki” z dworca centralnego przez nasz dom. Teraz lubię kołowrotek ełckich życzliwości. Goście przeplatają się z panami majstrami od wykopów, hydraulikami, budowlańcami i młodzieżą, co chce zorganizować imprezę w najbliższy łikend i nie rozumie, że mają być jakieś zasady… Różnorodność, wielowątkowość.

Na koniec refleksja prosto znad kawy: to ja najwięcej zjadam słodkości podanych do kawy! 😉

twarze miejsc

Przez ostatnie lata często się przeprowadzaliśmy… Wrocław-Gdańsk-Wejherowo-Warszawa-Olsztynek-Ełk… Trudno opuszczać oswojone widoki, znane twarze, nawyki, rytuały codzienności splecione z otoczeniem.

Miło jest wydeptywać nowe ścieżki, choć nie jest to sielanka. Uwiera owa nowość, jak nagle chcesz znaleźć sklep z guzikami (dopiero przed samą wyprowadzą z Wwy znalazłam) lub piekarnię (jeszcze w Ełku nie widziałam), sklep z herbatami (w Olsztynie odkryłam, nie zdążyłam wpaść), lub dobrą wędlinę (na Pomorzu nie doświadczyłam).

Ciekawie jest poznawać regionalizmy (jo, jo! na Pomorzu/śledzikowanie w Ełku – choć to już przecież Mazury ;)/warszawskie łikendy z pustymi chodnikami/Warszawiaków w Sopocie na Święta/olsztyneckie jagodzianki) i są one ubogaceniem naszej przygody życia. Dzieci jeszcze małe, elastycznie dostosowują się do zmieniającego otoczenia, czasem tak zmiennego, jak pory roku za oknem ich pokoiku 😉

Jeździmy i remonty „jeżdżą” razem z  nami. Jak po ostatniej przeprowadzce pani w pobliskim sklepie spytała, czy podoba mi się Ełk. Odpowiedziałam, że widziałam dopiero Castoramę – całkiem przestrzenna.

Każde miejsce znaczy jednak wiele więcej niż mury, lasy, drzewa, sklep za rogiem… Każde miejsce zostawia w sercu przede wszystkim wspomnienie tych, z którymi i wokół których żyliśmy. Wspólna codzienność, nawet ta trywialna, z perspektywy odejścia, nabiera wymiaru sentymentalnego. Uśmiecham się do wspomnień, miłych, wesołych, zaskakujących i cennych, jak ludzie, których ścieżki przemknęły przez moją krętą ścieżynkę. Oni są tymi korzeniami, które we mnie w każdym miejscu wrastały…

Gdy słyszę/ wymawiam/ czytam nazwę któregoś z miast, w jakich mieszkaliśmy – w oczach moich wspomnień widzę twarze, Wasze twarze, do których najbardziej tęsknię…